Wylądowałyśmy wieczorem. Czułam się jak jakaś gwiazda z
Hollywood, bo gdy wysiadłyśmy przyjechał po nas granatowy Range Rover i zawiózł
nas do hotelu. WOW, postarali się z tą nagrodą :> Ucieszyłam się, że moją
przyjaciółką jest Liz. Nie chodziło mi o to, że dzięki niej poleciałam do
Stanów Zjednoczonych. Miałam na myśli to, że nieważne co się działo, ona zawsze
była przy mnie i dla mnie. Spojrzałam w jej kierunku… Jeju, Liz jest taka
śliczna, zawsze podobała się chłopcom z klasy i szkoły, ale ona od kilku lat
chodziła z Jonathan’em. Moim zdaniem bardzo do siebie pasowali. On był wysokim
szatynem o migdałowych oczach, a ona drobną niebieskooką brunetką. Wyglądali
razem cudownie. Chciałabym mieć takiego oddanego i fajnego chłopaka, jakiego
miała Liz… Kiedy tak rozmyślałam o życiu przyjaciółki przypomniało mi się coś
ważnego…
-Lizzy… - zaczęłam, choć bardzo bałam się spytać.
- Tak, Vivi?
- Bo jesteśmy niedaleko domu Justina i…. pomyślałam, że
mogłybyśmy, tylko raz, pójść tam, no wiesz…
- Rany, Viv, serio? Nadal Ci nie przeszło?
- To nigdy nie przejdzie… Jestem Belieber, tak mi zostanie -
uśmiechnęłam się do przyjaciółki.
- No pójdziemy, jaka by ze mnie była przyjaciółka, gdybym
nie pomagała Ci spełniać marzeń? W końcu nie po to zabrałam Cię z tej nudnej
Kanady :P
- Co? Jak możesz mówić, że Kanada jest nudna? Justin się tam
urodził, tak jak my!
- Mówisz mi to chyba tysięczny raz!- powiedziała Liz i
zaczęła się śmiać.
Później zaczęłyśmy się rozpakowywać i po kolei kąpać, po
czym udałyśmy się każda do swojej sypialni.
Obudził mnie dźwięk budzika. Sprawdziłam godzinę – 7.00.
Trochę za wcześnie na zwiedzanie. ‘Ciekawe czy Liz już wstała’ pomyślałam.
Cichutko otworzyłam drzwi do jej pokoju, ale nikogo tam nie było. Przestraszona
szybko sprawdziłam w łazience, ale tam też nie było śladu po przyjaciółce.
Wpadłam w panikę. Szybko przebrałam się i poszłam do recepcji spytać czy nie
widzieli nigdzie brunetki.
Młoda recepcjonistka powiedziała, że Elizabeth jest
aktualnie w bufecie. Ulżyło mi, ale jednocześnie byłam na nią wściekła. Mogła
zostawić karteczkę, albo coś w tym stylu.
Ale kiedy weszłam i zobaczyłam z kim rozmawia Liz,
wściekłość ustąpiła miejsca zdziwieniu i radości.
Przed moją kochaną Liz Tyler stał ON. Tak, właśnie Justin.
Byłam totalnie zaskoczona.
Dziewczyna zobaczyła mnie i zaczęła iść w moją stronę, a
Bieber ruszył za nią.
- Dzień dobry Viv! Jak się spało? Poznajcie się Justin –
Vivianne.
-Heej, miło mi Viv – powiedziałam cicho.
-Mi również, Justin jestem - Boże, taki uśmiech powinien być
zabroniony!
- Liz, mogę Cię prosić na chwilkę?
- Jasne, wybacz Justin- powiedziała Tyler.
- Spoko, tylko wracajcie szybko! – odkrzyknął Bieber, kiedy się
oddalałyśmy.
- POWIEDZMISKĄDGOZNASZJAKGOTUŚCIĄGNĘŁAŚICOONTUWOGÓLEROBI? –
powiedziałam jednym tchem.
- Dobra, to tak, masz genialną przyjaciółkę, która Cię
wspiera, znam go przez Ryana, wiesz mojego kuzyna z Ontario, wiesz, widziałaś go kilka razy jak mieliśmy 3 lata. Nigdy Ci nie
mówiłam, że to TEN Ryan Butler, przyjaciel Justina, bo byś mi żyć nie dała.
Przyjechał, bo ma tu jakieś sprawy i bardzo chciał Cię poznać, bo Ryan mu o
Tobie powiedział :)
no to chyba dobra odpowiedź .
- CO? Jak mogłaś mi nic o tym nie powiedzieć? Gdyby nie to,
że Cię kocham, już dawno bym Cię nienawidziła. A teraz chyba raczej musimy tam
wrócić, bo Justin czeka – powiedziałam uśmiechnięta.
Nagle dotarło do mnie co powiedziała Liz. ‘ Chciał się z
Tobą spotkać, bo Ryan mu o Tobie powiedział’. Rany, Justin Bieber wie, że istnieję,
a co lepsze chciał się ze mną spotkać.
Nie no, to jest dopiero nierealne, a nie jakiś tam wyjazd z
Kanady do Los Angeles.
Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście.
Kiedy wróciłyśmy do stolika Justin uśmiechnął się do mnie.
DLACZEGO ON MI TO ROBI? Chociaż nie powiem, że to mi się nie podobało….
Śniadanie zjedliśmy razem, po czym Justin powiedział, że musi już lecieć na
spotkanie. Pożegnaliśmy się i poszliśmy w różne strony.
Liz i ja już miałyśmy wchodzić do windy, kiedy nagle, nie
wiem skąd pojawił się Bieber i mnie zawołał. Brunetka uśmiechnęła się szeroko i
popchnęła mnie w jego stronę, a sama weszła do windy. Osiemnastolatek podszedł
do mnie i powiedział:
- Viv, wiem, że to może być trochę dziwne, ale bardzo dobrze
mi się z Tobą rozmawia, – znowu się uśmiechnął, pokazując przy tym swoje
idealne zęby. – Mam nadzieję, że zrobisz mi tę przyjemność i pozwolisz się
oprowadzić po LA wraz z Liz.
Byłam zaskoczona. Nie, ja byłam w totalnym szoku!
- Jas.. um Jasne – brawo Viv – z chęcią. Tylko nie chcę
zajmować Ci czasu..
- Hahahaha, nie zajmiesz :D W każdym bądź razie na pewno go
nie zmarnuję.
CZY JA ŚNIĘ??? JESZCZE 2 TYGODNIE TEMU MOGŁAM MARZYĆ O
TAKICH RZECZACH PRZED SNEM, A TERAZ?!?!?
- Dziękuję, hmm tylko czy nie masz żadnych zobowiązań? W
końcu nie masz chyba wolnego przez cały miesiąc..
- W sumie to mam, trasa się skończyła, na razie nic nie
nagrywamy, żadnych wywiadów i tak dalej, no chyba, że Scooter coś wymyśli, ale
to najwyżej kilka dni, a tak to mam wolne wakacje. – odparł Justin.
- No to skoro tak, to dobrze – odpowiedziałam i uśmiechnęłam
się najładniej jak umiałam.
- To może podasz mi swój numer, to się umówimy na jutro? Bo
niestety dzisiaj nie dam rady…
- Oczywiście. – Czy to się dzieje naprawdę?
Wymieniliśmy się numerami, pożegnaliśmy po raz drugi, po
czym Justin wyszedł z hotelu, wsiadł do swojego samochodu i odjechał.
A ja zostałam w holu, czułam się jak najszczęśliwsza osoba
na świecie. Byłam pewna, że to sen.
Poszłam w kierunku windy, kiedy już miałam wychodzić na swoje piętro,
usłyszałam dzwonek telefonu. Dostałam smsa. Spojrzałam na wyświetlacz. Justin.
Od autorki: Uff
napisałam to wszystko w ciągu godziny,
mam nadzieję, że Wam się podoba :> wszelkie uwagi (bardzo chętnie
przyjmowane) proszę w komentarzach. I bardzo przepraszam, za wszystkie błędy,
które tu się pojawiły. Wiem, że często dodaje rozdziały, ale póki mam wenę by pisać muszę z niej korzystać :3
XOXO, Cara
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz