Łąka była ogromna! Jednak najbardziej urokliwy był mały
mostek z drewna, biegnący przez małą rzekę.
- Dziękuję – wyszeptałam.
- Za co? – zdziwił się szatyn.
- Za to, że mnie tu zabrałeś – uśmiechnęłam się.
- Ach, to… nie ma sprawy…
- Pewnie zabierasz tu każdą dziewczynę – przekomarzałam się.
- Hah, rozczaruję Cię, nikt tu nie był, no może oprócz tych
wszystkich pięknych dziewczyn, które nie odstępują mnie na krok…
- Jesteś okropny! – powiedziałam i wybuchłam śmiechem, kiedy
zobaczyłam jak Justin posmutniał.
To było takie… słodkie.
- Taa, dzięki, śmiej się ze mnie – odparł, śmiejąc się.
- Jakbym tak mogła? Proszę Cię! Justin, uśmiechnij się dla
mnie… - powiedziałam – No proszę, dla mnie! Tylko jeden uśmiech, specjalnie dla
mnie! :>
Bimber uśmiechnął się nienaturalnie, ukazując swoje idealnie
białe zęby.
- Od razu lepiej – zaśmiałam się.
~*~
Spacerowaliśmy wzdłuż rzeki, rozmawiając o naszych
przeszłościach, planach na przyszłość i życiu teraz. Słuchałam Justina z
zaciekawieniem, choć znałam większość faktów z jego życia.
- Co? – przerwał nagle.
- Słucham? – zdziwiłam się.
- Co zrobiłem lub powiedziałem, że mi się tak przyglądasz?
- Ach, przepraszam, już nie będę – powiedziałam zażenowana.
- Hah, ale ja nie powiedziałem, że nie lubię jak mi się
przyglądasz – uśmiechnął się i spojrzał na mnie z ukosa, po czym wrócił do
opowieści.
Przez cały ten czas byłam zajęta wpatrywaniem się w ziemię,
ale uważnie go słuchałam.
Byłam tak zajęta jego historią, że dopiero gdy wyszliśmy z
lasu na drogę zauważyłam, że jest już późno i że muszę wracać. Przeszliśmy
wzdłuż ulicy i Justin otworzył mi drzwi swojego samochodu; poczekał, aż wsiądę
i z uśmiechem ruszył w kierunku miejsca kierowcy. Rozbawiło mnie to. Kiedy
szatyn wsiadł do pojazdu, nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.
- Z czego się śmiejesz? Coś przegapiłem? – spytał
zdezorientowany.
- Z Ciebie – odparłam, wiedząc, że nie potraktuje tego
poważnie.
- Wiesz co, dzięki – powiedział, próbując ukryć to, że jest
w dobrym humorze.
- Proszę Cię bardzo.
Resztę drogi spędziliśmy śmiejąc się i żartując. Wtedy
zorientowałam się, że minęliśmy ulicę, na której mieścił się hotel.
- Justin… Gdzie my jedziemy?
- A, no tak, zapomniałem Ci powiedzieć… Dzisiaj jest u mnie
impreza, ale oczywiście jak nie chcesz to nie musimy iść – odpowiedział szatyn.
- No jasne, że chcę! Tylko muszę powiedzieć Liz, że będę
później.
- Och, nie martw się, ona już tam jest – odparł rozbawiony
moją reakcją chłopak.
~*~
Kiedy wjechaliśmy na posesję Justina, z domu już było
słychać dźwięki głośnej muzyki.
- Na pewno chcesz tam iść? – spytał szatyn.
- Tak, znaczy… jak Ty chcesz, w końcu to Twoja impreza.
- Hah, ale tak na dobrą sprawę to ja tylko wypożyczyłem im
dom, a to sprawka Christiana.
- Och, to nie wiem, idziemy? – zapytałam.
- Mhm :>
- Super :3 –
zakończyłam rozmowę.
Weszliśmy do domu. Nie, to była willa. Dosłownie. Do tej
pory takie domy mogłam oglądać jedynie w gazetach, gdzie pisali o nowych
zakupach gwiazd i celebrytów. Słowem: WOW.
To było fenomenalne! Nie mogłam oderwać od tego wzroku. Sam
wygląd zewnętrzny mnie oczarował. Szatyn podszedł do drzwi i otworzył je.
- Madame, wchodzisz? – spytał z uśmiechem.
- Oczywiście, przepraszam, zapatrzyłam się – odparłam.
- Taa, wiem, robi wrażenie – wyszczerzył się chłopak.
- Ale Ty skromny!
- Bywa – odpowiedział, po czym wszedł za mną do wnętrza
budynku.
~*~
W progu zobaczyłam Liz z Jonathanem, którzy rozmawiali dosyć
głośno. Pomyślałam, że to z powodu muzyki, ale kiedy podeszłam bliżej, dotarło
do mnie, że się kłócą.
- Jak mogłeś? Myślałeś, że wszystko będzie w porządku? To
Cię zaskoczę… - krzyknęła Tyler.
- Ale Liz, proszę Cię.. – zaczął Jonathan.
- Nie, po prostu nie. Zawiodłeś mnie. Nie ma sensu tego
dłużej ciągnąć. To koniec, rozumiesz?
- CO?! O co chodzi Liz? – włączyłam się.
Wtedy Tyler odwróciła się do mnie i zobaczyłam, że płacze.
Nie, to niemożliwe. Co się stało? Tyle myśli było w mojej głowie, że po prostu
MUSIAŁAM to wyjaśnić.
Złapałam przyjaciółkę za rękę i pociągnęłam ją w kierunku
wyjścia.
- Viv, poczekaj… - usłyszałam głos Justina.
- Nie teraz, przepraszam… - powiedziałam, po czym wybiegłam
za uciekającą Liz.
Kiedy byłyśmy już daleko od domu osiemnastolatka, zapytałam
przyjaciółkę:
- Możesz mi w końcu WSZYSTKO wytłumaczyć? Proszę, pogubiłam
się już.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Tak?!
- Więc… Jonathan pocałował się z dziewczyną Christiana, tą
Kate, czy jakoś tak.
- CO?! Chyba Ci się pomyliło! On nie mógł tego zrobić!
- A jednak… Więc nie widziałam innego wyjścia… Jestem w
sumie teraz zadowolona, bo od dawna nam się nie układało… No, ale cóż, bywa.
- Ja bym tak nie umiała. Chyba naprawdę chciałaś z nim
zerwać… Tylko po co go tu ściągałaś?
- No chyba sam chciał przyjechać, a przecież mu nie
zabronię! Poza tym, ciekawe czy Chris nadal będzie z Kate, no bo jak w ogóle
można z nią chodzić? Ona tylko ciągle wszystkim dogryza… Zresztą, nieważne…
- Czekaj, czy ja dobrze słyszałam? Martwisz się o
Christiana? ON CI SIĘ PODOBA?!?!?! Jak Ty tak możesz? Nie poznaję Cię…
- Ja?! To wina Jonathana! To on zepsuł nasz związek. To nie
ja całowałam się z dziewczyną kumpla na oczach własnej dziewczyny. Przepraszam
Cię Viv, ale potrzebuję pobyć sama…
- Jasne, dam Ci spokój…. Ale pod jednym warunkiem - wrócisz
do hotelu. Jak Ci przejdzie to do mnie zadzwonisz. Zgoda? – powiedziałam.
- Tak, zadzwonię niedługo.
Liz poszła w stronę przystanku. Ja w przeciwną. Miałam
nadzieję, że jutro wszystko będzie jak dawniej. To był dopiero 1 tydzień.
~*~
Szłam w kierunku domu Justina. No bo gdzie miałam iść?
I wtedy go zobaczyłam. Chłopak biegł zdenerwowany w moją
stronę. Kiedy podszedł bliżej mnie ujrzałam ulgę w jego oczach.
- Już nigdy, rozumiesz, nigdy tak nie rób, dobrze?
- Co? O co Ci chodzi? – zdziwiłam się.
- O to, że masz odbierać ode mnie telefony, kiedy wychodzisz
sama o tej porze i to na dodatek zdenerwowana! Martwiłem się o Ciebie.
- Przepraszam… Nie wiedziałam, że będziesz się o mnie
martwił.
- Jak miałbym się o Ciebie nie martwić? Viv, proszę Cię….
Zawsze się martwię, jak nie wiem gdzie jesteś i co się z Tobą dzieje…
- Naprawdę?
- Tak – odparł lekko zawstydzony szatyn.
- Mam tak samo – uśmiechnęłam się.
W odpowiedzi dostałam jeden z tych prześlicznych uśmiechów
Justina.
Wtedy, niespodziewanie, coś w moim ubraniu przykuło uwagę
chłopaka. Spojrzałam w dół, ale nie zauważyłam niczego nadzwyczajnego.
- Nie jest Ci zimno bez bluzy?
- Hmmm, trochę, ale da się przeżyć – odpowiedziałam.
- Masz, weź moją – odparł osiemnastolatek.
- Ale wtedy Ty zmarzniesz!
- Jestem z Kanady – uśmiechnął się.
- Ja też! – krzyknęłam oburzona.
Lecz po minie Justina wywnioskowałam, że nie ma co się z nim
kłócić, więc wzięłam od niego bluzę. Szatyn wziął mnie za rękę i ruszyliśmy z powrotem
do domu chłopaka.
Wiem, że to dziwne, ale naprawdę czułam się z nim
bezpieczna, dlatego chciałam żeby ten spacer trwał jak najdłużej. Wiedziałam,
że Justin doskonale wie, co się stało, ale o nic nie pytał…. Tak, to właśnie
była jedna z tych cech, za które go tak bardzo polubiłam.