Viv’s POV:
Justin wyprzedzał jakąś staruszkę. Jechaliśmy dosyć szybko,
ale nie zwracałam na to uwagi. Ufałam mu.
Bawiłam się nitką od bluzki, kiedy coś mnie tchnęło, żeby spojrzeć
na drogę.
W naszym kierunku jechała jakaś ciemna ciężarówka.
Była już BARDZO blisko, a mimo to nie zwalniała.
Krzyknęłam. Tylko tyle mogłam zrobić.
Na szczęście chłopak zachował zimną krew i odpiął nasze
pasy.
- SKACZ! - wrzasnął i otworzył swoje drzwi.
Nie trzeba było mi tego dwa razy powtarzać.
Ku mojej uldze
staruszka widząc co się dzieje, zatrzymała auto.
Nie sądziłam, że mogę się tak boleśnie poobijać przez skok
na ulicę. Ale wtedy o tym nie myślałam.
Najważniejszy był Justin.
Odwróciłam się i zobaczyłam zmiażdżony samochód chłopaka. Spojrzałam
za kierownicę drugiego auta, lecz nikogo tam nie było. Dziwne. Czyżby wyskoczył
tak jak my?
Obeszłam powoli miejsce wypadku, rozglądając się za przyjacielem
i drugim kierowcą.
Kątem oka dostrzegłam, że starsza pani gdzieś dzwoni.
Pewnie po pogotowie.
Dzięki Bogu.
Obeszłam samochód i go zobaczyłam. Stał na poboczu. Był w
szoku i lekko ranny, ale nic poważnego mu się nie stało. To było szczęście w
nieszczęściu.
Lecz nigdzie nie było śladu po drugim kierowcy.
Justin zauważył mnie i ruszył w moim kierunku.
Gdy był na tyle blisko by mnie objąć, przytulił mnie mocno.
Mimo całej tej sytuacji, cieszyłam się, że byłam TAK blisko
swojego idola.
Egoistka ze mnie… Muszę to zmienić.
Moje rozmyślania przerwał osiemnastolatek.
- Tak się o Ciebie martwiłem. Nawet sobie tego nie
wyobrażasz! Bałem się sprawdzić co jest po drugiej stronie, bo jeśli coś by Ci
się stało przeze mnie, nie wybaczyłbym sobie. Nie umiałbym z tym żyć –
usłyszałam słowa wypowiadane bardziej do moich włosów, niż do mnie.
- Justin, ja też się bałam, że Cię stracę… Ty…
- Cii – uspokoił mnie szatyn – Nie teraz, kochanie.
Mimo tego, że na zewnątrz nic się nie zmieniło, ja byłam
szeroko uśmiechnięta w środku.
Justin.
Bieber.
Powiedział.
Do.
Mnie.
Kochanie.
NIEWIARYGODNE.
~*~
Niedługo potem przyjechała karetka, policja i straż pożarna.
Po pobieżnych badaniach lekarze dopuścili do nas
policjantów.
- Kto spowodował wypadek? – spytał od razu oficer.
- Jest to nie do
końca jasne, proszę pana. Jechałem dosyć szybko, ale nie przekroczyłem
dozwolonej prędkości. Chciałem wyprzedzić samochód przede mną, gdy nagle nie
wiem skąd na drodze pojawiła się ta ciężarówka. Nie miałem pola manewru, więc
odpięliśmy pasy i wyskoczyliśmy w ostatniej chwili – odparł osiemnastolatek.
- Dobrze, rozumiem. Czy widzieliście kierowcę ciężarówki?
- Niestety nie. Kiedy podniosłem się na poboczu nikogo tam
już nie było. A Ty, widziałaś kogoś Vivianne? – spytał mnie szatyn.
- Niestety – odpowiedziałam speszona.
- Hmm, cóż, to tyle na dzisiaj. Teraz pojedzie na chwilę do
szpitala na badania, a my się jeszcze umówimy na kolejne przesłuchanie, dobrze?
- Okej – odparł oschle Bieber.
- Do widzenia – zakończył rozmowę oficer.
- Do widzenia – powtórzyłam po nim cicho.
~*~
W szpitalu przeszliśmy szereg badań, ale prawie na każdym
byliśmy razem, bo Justin nie pozwolił lekarzom nas rozdzielić.
To było urocze, ale i denerwujące…
Po kilku godzinach spędzonych na oddziale, W KOŃCU pozwolono
nam wrócić do domów.
Bieber zadzwonił po taksówkę, bo jego samochód nie nadawał
się już do jazdy.
Pojazd pojawił się kilka minut po tym, jak szatyn go
zamówił.
Otworzył mi drzwi, po czym obszedł samochód i również wsiadł
do auta.
Dopiero wtedy poczułam ogromne zmęczenie.
Położyłam głowę na kolanach Jusa i ułożyłam się w wygodniej
pozycji. Chłopak uśmiechnął się i zaczął bawić się moimi włosami.
To było bardzo przyjemne, nie powiem.
- Vivianne… - zaczął – przepraszam.
- Ale za co? To co się stało, nie było Twoją winą…
- Przez mój brak odpowiedzialności to wszystko miało
miejsce! To nie powinno się NIGDY wydarzyć, rozumiesz?
- Do czego zmierzasz? – bałam się usłyszeć odpowiedzi…
- Viv, ja… Kiedy Cię poznałem, obiecałem sobie, że będę Cię
chronił. Byłaś, jesteś dla mnie bardzo wyjątkowa. Nie chcę Cię stracić, ale dla
Twojego dobra powinniśmy…. Powinniśmy przestać się przyjaźnić…
- Nie… Justin… Chcesz tego?
- Viv…
- Nie, Justin. Pytam, czy to jest właśnie to, czego chcesz.
- Nie chcę! Oczywiście, że nie! Ty nawet nie wiesz, ile dla
mnie znaczysz, mimo, że znamy się tak krótko.
- To czemu chcesz to wszystko skończyć, przekreślić? –
spytałam z wyrzutem.
Nie planowałam płakać. Ale po tym, co powiedział…
Poczułam jak łza spływa mi po policzku.
Justin spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
Lecz kiedy zobaczył, że płaczę przygnębienie w jego oczach
się pogłębiło.
Nic nie powiedział, tylko mnie mocno przytulił.
- NIGDY nie płacz przez chłopaka, słyszysz? A w szczególnie
nie przeze mnie… - wyszeptał mi do ucha.
- Po prostu przy mnie bądź, dobrze?
Chłopak wziął moją rękę i splótł nasze palce.
- Zawsze – powiedział cicho.
~*~
Dojechaliśmy pod hotel. Bieber zapłacił taksówkarzowi, a ten
odjechał.
Wzięłam przyjaciela za rękę i pociągnęłam w kierunku drzwi
wejściowych.
Szatyn nie sprawiał większego oporu, a ja zauważyłam cień
uśmiechu na jego idealnej twarzy.
Weszliśmy do mojego pokoju, a tam nie było żywej duszy. Na
półce nocnej znalazłam kartkę od Liz o
następującej treści:
Czemu nie
zadzwoniłaś, że miałaś wypadek? Telefonu Ci nie oddał?! Jak wrócisz do pokoju to
od razu do mnie zadzwoń! Jakby co to jestem u Biebera z Christianem ;)
Liz
Od razu spojrzałam na wyświetlacz.
38 nieodebranych.
Kurde.
5 od mamy, 2 od Mattie’go, 1 od Christiana, no i 30 od Liz.
Zadzwoniłam do mamy, informując ją, że żyję i wszystko jest
okej.
To samo powiedziałam, kiedy rozmawiałam z przyjaciółką.
- Mam wracać? – spytała Tyler na koniec rozmowy.
Spojrzałam na Justina, ale ten powiedział bezgłośnie, że
jest mu wszystko jedno.
- Nie musisz – odparłam.
- Hahaha, jasne, rozumiem. Bądźcie grzeczni!
- Liz!!! – wrzasnęłam, ale zdążyła się już rozłączyć.
Zerknęłam na chłopaka. Był bardzo zadowolony z reakcji mojej
przyjaciółki.
- To co robimy? – spytał i poruszył w śmieszny sposób
brwiami.
- Nie zaczynaj, błagam…
Szatyn podszedł do mnie bardzo powoli z ogromnym uśmiechem
na twarzy. Pochylił się nad moją twarzą. Byłam pewna, że zaraz mnie pocałuje,
lecz on tylko wyszeptał mi do ucha:
- Nie wiem, jak Ty,
ale ja jestem strasznie zmęczony dzisiejszym dniem. Idę się położyć, a Ty?
- Hah, okej – przytaknęłam mu.
Podeszliśmy do łóżka, po czym obydwoje się na nie
rzuciliśmy.
Wybuchneliśmy śmiechem jak pięciolatki.
Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas, ale w końcu zmęczenie dało
nam się we znaki.
Bieber objął mnie, a ja się w niego wtuliłam. Przykrył nas
kocem, po czym odpłynął.
Ja jednak nie mogłam zasnąć, bo jedna niewypowiedziana myśl
nie dawała mi spokoju.
Kiedy byłam pewna, że chłopak śpi, wyszeptałam cicho do jego
klatki piersiowej:
- Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham.
Uniosłam głowę i zobaczyłam, że Jus się uśmiecha.
Też się uśmiechnęłam, po czym wtuliłam się jeszcze bardziej,
a chłopak objął mnie mocniej.
- Ja Ciebie też – powiedział ledwie słyszalnym głosem.
Byłam wtedy najszczęśliwszą osobą na świecie.
Nie przesadzam….
Od autorki: Uff no to mamy Jivianne :) ale nie bójcie się :) to dopiero początek....
XOXO,
Cara