1 maja 2013

ROZDZIAŁ 7


Viv’s POV:
Justin wyprzedzał jakąś staruszkę. Jechaliśmy dosyć szybko, ale nie zwracałam na to uwagi. Ufałam mu.
Bawiłam się nitką od bluzki, kiedy coś mnie tchnęło, żeby spojrzeć na drogę.
W naszym kierunku jechała jakaś ciemna ciężarówka.
Była już BARDZO blisko, a mimo to nie zwalniała.
Krzyknęłam. Tylko tyle mogłam zrobić.
Na szczęście chłopak zachował zimną krew i odpiął nasze pasy.
- SKACZ! - wrzasnął i otworzył swoje drzwi.
Nie trzeba było mi tego dwa razy powtarzać.
Ku mojej uldze  staruszka widząc co się dzieje, zatrzymała auto.

Nie sądziłam, że mogę się tak boleśnie poobijać przez skok na ulicę. Ale wtedy o tym nie myślałam.
Najważniejszy był Justin.
Odwróciłam się i zobaczyłam zmiażdżony samochód chłopaka. Spojrzałam za kierownicę drugiego auta, lecz nikogo tam nie było. Dziwne. Czyżby wyskoczył tak jak my?
Obeszłam powoli miejsce wypadku, rozglądając się za przyjacielem i drugim kierowcą.
Kątem oka dostrzegłam, że starsza pani gdzieś dzwoni.
Pewnie po pogotowie.
Dzięki Bogu.

Obeszłam samochód i go zobaczyłam. Stał na poboczu. Był w szoku i lekko ranny, ale nic poważnego mu się nie stało. To było szczęście w nieszczęściu.
Lecz nigdzie nie było śladu po drugim kierowcy.

Justin zauważył mnie i ruszył w moim kierunku.
Gdy był na tyle blisko by mnie objąć, przytulił mnie mocno.
Mimo całej tej sytuacji, cieszyłam się, że byłam TAK blisko swojego idola.
Egoistka ze mnie… Muszę to zmienić.
Moje rozmyślania przerwał osiemnastolatek.
- Tak się o Ciebie martwiłem. Nawet sobie tego nie wyobrażasz! Bałem się sprawdzić co jest po drugiej stronie, bo jeśli coś by Ci się stało przeze mnie, nie wybaczyłbym sobie. Nie umiałbym z tym żyć – usłyszałam słowa wypowiadane bardziej do moich włosów, niż do mnie.
- Justin, ja też się bałam, że Cię stracę… Ty…
- Cii – uspokoił mnie szatyn – Nie teraz, kochanie.
Mimo tego, że na zewnątrz nic się nie zmieniło, ja byłam szeroko uśmiechnięta w środku.
Justin.
Bieber.
Powiedział.
Do.
Mnie.
Kochanie.
NIEWIARYGODNE.

~*~

Niedługo potem przyjechała karetka, policja i straż pożarna.
Po pobieżnych badaniach lekarze dopuścili do nas policjantów.
- Kto spowodował wypadek? – spytał od razu oficer.
-  Jest to nie do końca jasne, proszę pana. Jechałem dosyć szybko, ale nie przekroczyłem dozwolonej prędkości. Chciałem wyprzedzić samochód przede mną, gdy nagle nie wiem skąd na drodze pojawiła się ta ciężarówka. Nie miałem pola manewru, więc odpięliśmy pasy i wyskoczyliśmy w ostatniej chwili – odparł osiemnastolatek.
- Dobrze, rozumiem. Czy widzieliście kierowcę ciężarówki?
- Niestety nie. Kiedy podniosłem się na poboczu nikogo tam już nie było. A Ty, widziałaś kogoś Vivianne? – spytał mnie szatyn.
- Niestety – odpowiedziałam speszona.
- Hmm, cóż, to tyle na dzisiaj. Teraz pojedzie na chwilę do szpitala na badania, a my się jeszcze umówimy na kolejne przesłuchanie, dobrze?
- Okej – odparł oschle Bieber.
- Do widzenia – zakończył rozmowę oficer.
- Do widzenia – powtórzyłam po nim cicho.

~*~

W szpitalu przeszliśmy szereg badań, ale prawie na każdym byliśmy razem, bo Justin nie pozwolił lekarzom nas rozdzielić.
To było urocze, ale i denerwujące…

Po kilku godzinach spędzonych na oddziale, W KOŃCU pozwolono nam wrócić do domów.
Bieber zadzwonił po taksówkę, bo jego samochód nie nadawał się już do jazdy.
Pojazd pojawił się kilka minut po tym, jak szatyn go zamówił.
Otworzył mi drzwi, po czym obszedł samochód i również wsiadł do auta.
Dopiero wtedy poczułam ogromne zmęczenie.
Położyłam głowę na kolanach Jusa i ułożyłam się w wygodniej pozycji. Chłopak uśmiechnął się i zaczął bawić się moimi włosami.
To było bardzo przyjemne, nie powiem.

- Vivianne… - zaczął – przepraszam.
- Ale za co? To co się stało, nie było Twoją winą…
- Przez mój brak odpowiedzialności to wszystko miało miejsce! To nie powinno się NIGDY wydarzyć, rozumiesz?
- Do czego zmierzasz? – bałam się usłyszeć odpowiedzi…
- Viv, ja… Kiedy Cię poznałem, obiecałem sobie, że będę Cię chronił. Byłaś, jesteś dla mnie bardzo wyjątkowa. Nie chcę Cię stracić, ale dla Twojego dobra powinniśmy…. Powinniśmy przestać się przyjaźnić…
- Nie… Justin… Chcesz tego?
- Viv…
- Nie, Justin. Pytam, czy to jest właśnie to, czego chcesz.
- Nie chcę! Oczywiście, że nie! Ty nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczysz, mimo, że znamy się tak krótko.
- To czemu chcesz to wszystko skończyć, przekreślić? – spytałam z wyrzutem.
Nie planowałam płakać. Ale po tym, co powiedział…
Poczułam jak łza spływa mi po policzku.
Justin spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
Lecz kiedy zobaczył, że płaczę przygnębienie w jego oczach się pogłębiło.
Nic nie powiedział, tylko mnie mocno przytulił.
- NIGDY nie płacz przez chłopaka, słyszysz? A w szczególnie nie przeze mnie… - wyszeptał mi do ucha.
- Po prostu przy mnie bądź, dobrze?
Chłopak wziął moją rękę i splótł nasze palce.
- Zawsze – powiedział cicho.

~*~

Dojechaliśmy pod hotel. Bieber zapłacił taksówkarzowi, a ten odjechał.
Wzięłam przyjaciela za rękę i pociągnęłam w kierunku drzwi wejściowych.
Szatyn nie sprawiał większego oporu, a ja zauważyłam cień uśmiechu na jego idealnej twarzy.
Weszliśmy do mojego pokoju, a tam nie było żywej duszy. Na półce nocnej znalazłam kartkę od Liz o  następującej treści:
Czemu nie zadzwoniłaś, że miałaś wypadek? Telefonu Ci nie oddał?! Jak wrócisz do pokoju to od razu do mnie zadzwoń! Jakby co to jestem u Biebera z Christianem ;)
                                                                                                             Liz

Od razu spojrzałam na wyświetlacz.
38 nieodebranych.
Kurde.
5 od mamy, 2 od Mattie’go, 1 od Christiana, no  i 30 od Liz.

Zadzwoniłam do mamy, informując ją, że żyję i wszystko jest okej.
To samo powiedziałam, kiedy rozmawiałam z przyjaciółką.
- Mam wracać? – spytała Tyler na koniec rozmowy.
Spojrzałam na Justina, ale ten powiedział bezgłośnie, że jest mu wszystko jedno.
- Nie musisz – odparłam.
- Hahaha, jasne, rozumiem. Bądźcie grzeczni!
- Liz!!! – wrzasnęłam, ale zdążyła się już rozłączyć.

Zerknęłam na chłopaka. Był bardzo zadowolony z reakcji mojej przyjaciółki.

- To co robimy? – spytał i poruszył w śmieszny sposób brwiami.
- Nie zaczynaj, błagam…
Szatyn podszedł do mnie bardzo powoli z ogromnym uśmiechem na twarzy. Pochylił się nad moją twarzą. Byłam pewna, że zaraz mnie pocałuje, lecz on tylko wyszeptał mi do ucha:
 - Nie wiem, jak Ty, ale ja jestem strasznie zmęczony dzisiejszym dniem. Idę się położyć, a Ty?
- Hah, okej – przytaknęłam mu.

Podeszliśmy do łóżka, po czym obydwoje się na nie rzuciliśmy.
Wybuchneliśmy śmiechem jak pięciolatki.
Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas, ale w końcu zmęczenie dało nam się we znaki.
Bieber objął mnie, a ja się w niego wtuliłam. Przykrył nas kocem, po czym odpłynął.
Ja jednak nie mogłam zasnąć, bo jedna niewypowiedziana myśl nie dawała mi spokoju.
Kiedy byłam pewna, że chłopak śpi, wyszeptałam cicho do jego klatki piersiowej:
- Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham.
Uniosłam głowę i zobaczyłam, że Jus się uśmiecha.
Też się uśmiechnęłam, po czym wtuliłam się jeszcze bardziej, a chłopak objął mnie mocniej.
- Ja Ciebie też – powiedział ledwie słyszalnym głosem.

Byłam wtedy najszczęśliwszą osobą na świecie.
Nie przesadzam….




Od autorki:  Uff no to mamy Jivianne :) ale nie bójcie się :) to dopiero początek....

XOXO,
Cara

ROZDZIAŁ 6



Viv’s POV:

Rano obudziłam się wypoczęta i zadowolona.
To pewnie dzięki Justinowi.  Na pewno nie przez Liz.
Momentalnie obraz przyjaciółki stanął mi przed oczyma. Wczoraj płakała, a ja jej nie pomogłam…
FAJNA ZE MNIE PRZYJACIÓŁKA, NIE MA CO.
~*~


Uchyliłam delikatnie drzwi do pokoju dziewczyny. Spała sobie smacznie. Wyglądała prześlicznie! W sumie to praktycznie ZAWSZE tak wygląda…
Popatrzyłam na Tyler. Wyglądała tak… niewinnie? Tak, to dobre określenie.
Podeszłam do jej łóżka i usiadłam na jego brzegu.
Zerknęłam na przyjaciółkę i zaczęłam:
- Przepraszam, że Cię zawiodłam. Mimo, że to wszystko co mi się stało, zapomniałam, że dzięki Tobie spełniam marzenia… Mam nadzieję, że mi wybaczysz… Ale nie zdziwię się jeśli jednak nie.
- Wcale nie zawiodłaś – odezwała się zaspanym głosem Liz.
- To Ty… nie śpisz? – brawo za spostrzegawczość Vivianne.
- Obudziłaś mnie – odparła z łobuzerskim uśmiechem.

Po chwili milczenia nie wytrzymałam i zapytałam:
- Liz… między nami wszystko okej?
- Tak jak zawsze – odpowiedziała bez zastanowienia.
- A jak po… - zawahałam się.
- Zerwaniu? Świetnie. Szczerze to mi ulżyło, bo sama chciałam to zrobić… Płakałam nie przez Jonathana… Po prostu wszystkie emocje zebrały się razem i wybuchłam, a dziewczyny tak mają, wiesz? – zażartowała.
- Hmmm okej, skoro tak mówisz… Wierzę Ci. – odpowiedziałam.
Dziewczyna kiwnęła głową na znak, że mnie usłyszała.

Uznałam to za koniec rozmowy, więc chciałam wstać, lecz głos Liz zatrzymał mnie na miejscu.
- Czy umm Christian daje radę?
- Musi… Poczekaj, czemu się o to spytałaś?
- Nic, po prostu chciałam wiedzieć…
- ON CI SIĘ PODOBA, PRAWDA?!

Liz nie odpowiedziała, tylko nieznacznie uśmiechnęła.

- Liz, proszę Cię… nie rób tego, to za wcześnie… - powiedziałam przerażona.
- Spokojnie, Viv. Jestem już duża, wiem, co robię.

‘Nie byłabym tego taka pewna…’ pomyślałam, ale nie powiedziałam głośno.
Westchnęłam.
Najwyższy czas się zebrać, Justin może tu być lada moment.


~*~


Czekając na chłopaka w swoim pokoju,  układałam fryzurę po raz tysięczny.
Wtedy ktoś zapukał do drzwi. Spojrzałam w tamtym kierunku i ujrzałam uśmiechniętą twarz mojej przyjaciółki.

- Viv, Jus czeka na dole.
- Sk.. Skąd wiesz? – zaskoczyła mnie już drugi raz podczas jednego dnia. Niewiarygodne.
- Bo ja, w przeciwieństwie do niektórych geniuszy, nie zostawiam telefonu w bluzie Biebera.

Zarumieniłam się.

- Wiesz co, okropna jesteś! – krzyknęłam rozbawiona.
- Wiem. – ucieszyła się Tyler.

Uśmiechnęłam się do niej i wstałam.

- No to lecę, będę… hmmm… napiszę Ci później, okej?
- Jasne, o ile odzyskasz telefon – zaśmiała się dziewczyna.

Rzuciłam w nią poduszką, na co ona zareagowała serdecznym śmiechem.

Pokręciłam głową, wychodząc z pokoju.

Na korytarzu nadal słyszałam przytłumiony chichot dziewczyny.


Justin’s POV:

Napisałem do Liz wiadomość, że już jestem.
Nie miałem ochoty na to spotkanie, ale głupio mi było skończyć to wszystko przez telefon. Poza tym… nie chciałem tego kończyć. Dzięki Viv bawiłem się świetnie każdego dnia. Prawie zapomniałem jak to jest… To, że jestem sławny, nie znaczy, że mam lepsze życie. Jest wręcz odwrotnie. Cały czas na mnie patrzą. Czekają, aż się potknę, zgubię w tym olbrzymim świecie…
To bardzo trudne życie, a dzięki Viv zapomniałem o tych wszystkich problemach…

Z moich rozmyślań wyrwała mnie najpiękniejsza dziewczyna jaką kiedykolwiek widziałem. Co najlepsze, szła w MOJĄ stronę.
Uśmiechała się do MNIE.
Znała MNIE.
Tak. Nie umiem nawet opisać, jak bardzo zauroczony byłem w Vivianne Brown.
Ale jednego byłem pewien. Namiesza w moim życiu. I to bardzo. Ale to nie miało dla mnie teraz znaczenia.
Byliśmy tu.
Razem.
Nareszcie.

- Cześć – przywitała się wesoło.
- Hej – rzuciłem. Boże, po co ja się w ogóle odzywam? Zamiast powiedzieć jej co się naprawdę ze mną dzieje gdy ją widzę, co do niej czuję… Ale ona ma Mattie’go. Muszę to zaakceptować. Nie, najpierw muszę się dowiedzieć kim on jest dla Vivi.
To powinno wyjaśnić wszystko.
- Jak po wczorajszym? Jak Ryan? Nadal na mnie zły? – zapytała.
- Ogólnie dobrze. Christian daje radę… Ryan’em się nie przejmuj. To pala..
- Nie mów tak! – przerwała mi – To Twój przyjaciel! Przecież znacie się od dawna! Jak tak możesz?
- On. Cię. Obraził. Więc. Nie. Jest. Już. Moim. Przyjacielem. – powiedziałem, akcentując każdy wyraz.
- Justin… zatrzymaj się.
- Słucham? – myślałem, że źle usłyszałem.
- Zatrzymaj się. – powiedziała z naciskiem.

Zgodnie z jej prośbą zaparkowałem na poboczu.

Po chwili milczenia zaczęła mówić.

- Justin – powiedziała z czułością – nie możesz mówić, że Ryan nie jest Twoim przyjacielem. Znacie się od zawsze… A mnie znasz od…. Tygodnia? Może 10 dni?

‘11’ pomyślałem. Jak mogła tego nie wiedzieć?!

- Zastanów się. To nie ma sensu… - kontynuowała.
-  Do czego zmierzasz? – przerwałem jej.
- Nie powinieneś tracić przyjaciół przeze mnie, rozumiesz? Ta sytuacja nie miała prawa się wydarzyć… nie tak miało być. Proszę Cię, nie utrudniaj mi tego jeszcze bardziej…

Spojrzałem na nią smutnym wzrokiem.

- A więc wybierasz Mattie’go? – spytałem cicho.
- Słucham? – zdziwiła się.
- To, co usłyszałaś.
- Justin. – zaśmiała się – Mattie to…
- Za bardzo mnie to nie interesuję… Masz tu swój telefon – powiedziałem oschle, podając jej telefon.
- Justin, ale Mattie to mój…
- Nie istotne Vivi…
- To mój brat, rozumiesz? BRAT. B.R.A.T.
- Brat? – musiałem zabrzmieć jak totalny idiota.
- Tak, to mój brat. Nie wiem czemu Cię tak zdenerwował, ale powiem mu, żeby tak nie robił – uroczo się uśmiechnęła.
- Nie musisz… Przepraszam… Ja… Ja myślałem, że Ty i Mattie…
- Nie problemu, naprawdę. – widocznie rozbawiły ją moje podejrzenia. – Ale ważna sprawa. Pogodzisz się z Ryan’em. Dla mnie. – rzuciła mi ostre spojrzenie.
- Okej, dla Ciebie wszystko, piękna.
- Słucham?
- Nic, nic.
I tak usłyszała bo się uśmiechnęła.
Muszę się nauczyć trzymać język za zębami. Ale to takie trudne nie mówić komplementów w jej towarzystwie, że chyba oszaleję.

~*~
Wyjechaliśmy na drogę. Tak bardzo chciałem jak najszybciej zabrać ją na zaplanowany przeze mnie obiad, że znacznie przyspieszyłem. Niestety, przed nami jechał samochód kierowany przez jakąś  staruszkę, którą mijali nawet rowerzyści.
Postanowiłem ją wyprzedzić, ale nie zmniejszyłem prędkości.

Nagle zza drzew wyłoniła się duża ciężarówka. Nie mogłem nic zrobić. Usłyszałem tylko krzyk Vivi i zdążyłem odpiąć nasze pasy.


Było.


Za.


Późno.




Od autorki: uuuu co się teraz stanie z Justinem i Vivianne? Co z Ryan’em? Czy chłopcy sobie wszystko wyjaśnią? Już niedługo nowy rozdział, śledźcie bloga, lub czekajcie na mojego tweeta (twitter: @iTweetedJustin).
Gorąco zapraszam do zapisywania się w informowanych :)

CZYTASZ = KOMENTUJESZ :)